1. „Oceanarium” w Kołobrzegu
Zapisane w cudzysłowie, bo tego, co zobaczyliśmy, nie można nazwać oceanarium. Dwa nieduże pomieszczenia, W każdym po kilka akwariów. Wychodzi się po dwóch minutach. Przy wejściu denerwujące jest już to, że za bilety nie można płacić kartą. Miejsce z tak rozwiniętą reklamą, powinno o to zadbać. Ile kosztują bilety wstępu do tej oryginalnej atrakcji turystycznej? Normalny 20 zł, ulgowy (od – uwaga! – 2 roku życia) 15 zł. Zapłaciliśmy 40 zł. Za 3 miesiące musielibyśmy już zapłacić 55 zł, bo Jasiek miałby skończone 2 lata. A kogo to obchodzi, że wszystkie akwaria są umieszczone na takiej wysokości, że dwulatek nic nie zobaczy, jeżeli się go nie podniesie? Lepiej przeznaczcie te pieniądze na zwiedzenie Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. A jeżeli Wasze dzieci chcą zobaczyć rybki, zabierzcie je do sklepu zoologicznego. Wyjdzie na to samo.
W środku było dosyć tłoczno i ciemno, a że nie można było robić zdjęć z lampą, mam jedynie dwa zdjęcia z tego „akwariarium”. Musicie mi uwierzyć na słowo. Największą atrakcją miał być rekin, który okazał się być niedużym rekinkiem (podobne pływały pod naszym domkiem na Malediwach).
Dla porównania kilka zdjęć z minioceanarium w duńskim Legolandzie.
No to wchodzimy.
Pan Kapitan Klocek zabiera nas na pokład swojej łodzi podwodnej.
Płyniemy do podwodnego klockowego raju.
I jesteśmy.
Można? Można.
2. Przejażdżka rowerowa z dzieckiem wzdłuż morza
Jako że Sianożęty, w których spędzaliśmy urlop, jawiły mi się jako nadmorska pipidówka, o której nigdy nie słyszałam, myślałam, że plaże będą puste, że będzie można złapać trochę oddechu, wypocząć. A że jestem typem introwertyka i człowieka wsi, którego denerwują wielkie miasta, skupiska ludzi, czy ciasnota, Sianożęty wydawały mi się być odpowiednim dla mnie miejscem. Rzeczywistość szybko zweryfikowała mój błędny obraz małej, nadmorskiej mieściny. Kiedy dotarliśmy na miejsce, udaliśmy się od razu na plażę (mieliśmy do niej ok 50 metrów, nie był więc to żaden wyczyn). I więcej już na nią nie wróciliśmy w ciągu dnia (dało się tam spokojnie posiedzieć jedynie wczesnym rankiem lub późnym wieczorem). Ludzie byli tak upchani, że trudno było dojść do morza nie nadeptując na jakiegoś plażowicza, nie wdeptując w czyjeś śniadanie, czy nie potrącając dzieci, które nie miały problemów z tym, że depczą po innych ludziach. Zamoczyliśmy stopy i uciekliśmy. Stwierdziliśmy, że skoro tyle osób jest na plaży, to znaczy, że trasy rowerowe (stworzone specjalnie dla rowerzystów!) na pewno są puste i spokojnie będziemy mogli przejechać się z Jaśkiem do pobliskich miejscowości. A jeżeli nawet kilku rowerzystów wpadłoby na taki sam pomysł w tym samym czasie, to jaki problem? W końcu każdy porusza się swoim tempem, rowery łatwo wyminąć, a trasy rowerowe są przecież stworzono po to, żeby poruszali się po nich rowerzyści, więc powinno być na nich raczej niezbyt tłoczno.
O, my naiwni, tak bardzo się myliliśmy.
Zresztą sami zobaczcie.
Na szczęście nie tarabaniliśmy się z naszymi rowerami z domu, tylko wypożyczyliśmy na miejscu.
Gdy przypominam sobie o tym, że straciliśmy na obie te „atrakcje” czas i pieniądze, szlag mnie trafia. Nie popełniajcie naszych błędów.
25 komentarzy
Rasowa Kura Domowa
23 sierpnia 2015 at 10:05wróciłam tydzien temu z Ustronia
jechałam z Ustronia do Kołobrzegu na rowerze, zdarzyło się kilka osób które szło po ścieżce, jedna Pani w Kołobrzegu po zwróceniu uwagi odburknęła „no i co” O_o
ale widoki rewelacyjne za sianożetami, tam też ścieżki szerokie i TYLKO dla rowerów 🙂
gorsze były hulajnogi elektryczne, byłam świadkiem jak jedna Niemka wjechała w rower Niemca
Ola P-L
22 sierpnia 2015 at 22:24Dlatego już trzeci raz byłam nad morzem w czerwcu 😉 pogoda mniej pewna ale o ileż spokojniej 🙂 Pozdrawiam!
Wiola
22 sierpnia 2015 at 22:38Też tak jeździmy, ale to akurat był wyjazd rodzinny sponsorowany przez teściów. 🙂
Agnieszka Bałaga-Kupis
21 sierpnia 2014 at 16:10Po naszej wizycie w dubajskich Lost Chambers i tamtejszym oceanarium mam już takie atrakcje z głowy na długo. Dziewczyny pytają jedynie: „A większe niż w Dubaju?” i gdy zaprzeczamy – nie chcą nawet wejść. Aż się cieszę, że w czasie zeszłorocznego miesięcznego „wygania” w Kołobrzegu, nie wpadło nam do głowy, by tam wejść 🙂
Malwina
21 sierpnia 2014 at 15:21haha…. Wiolka- my w Rewalu bylismy w jeszcze lepsyzm oceanarium- to Wasze to jest na wypasie 😀 a cena u nas taka sama 😀
W
21 sierpnia 2014 at 14:29Dramat. Mam na mysli naszych rodaków, którzy szanują obowiązujące reguły: że ścieżka ROWEROWA jest dla rowerów. Ale to się powtarza na każdym kroku, jak np. parkowanie okrakiem na dwóch miejscach parkingowych i temu podobne styuacje… Ja również jako „człowiek wsi” w tym roku uznałam, że nie wystawiam nosa za podwórko 😉 Pozdrawiam.
Anonim
21 sierpnia 2014 at 07:53Proponuję wybrać się do Rusinowa, to wieś między Darłowem a Jarosławcem. Są tam tylko dwa sklepy spożywcze i dwie jadłodajnie. Cisza, spokój, do morzą 500m spacerkiem przez las. Polecam Sewi domki Rusinowo. Z dwuletnią córką odpoczęłam. Polecam.
www.dwapluscztery.pl
20 sierpnia 2014 at 22:39Oceanarium w Kołobrzegu straszy od kilku sezonów, tylko miejsce zmieniają. Tragedia. Weszliśmy raz i więcej się nie wybraliśmy. Jesteśmy w Kołobrzegu kilka razy w roku z racji odwiedzania teściów i za każdym razem mam nadzieję, że coś z tym oceanarium zrobią. Muzeum Oręża dla chłopaków jest rewelacyjne.
chivas
20 sierpnia 2014 at 21:26Swoją drogą, my stracilismy czas i pieniądze na Świeradów-Zdrój…
Nigdy więcej….
Starsi ludzie, którzy rzucali w nas piorunami zapewne tylko dlatego że jesteśmy piękni młodzi i zdrowi…
chivas
20 sierpnia 2014 at 21:19za bilety za 3 miesiące musielibyście zapłacić 55zł – nie 65…
Wiola
20 sierpnia 2014 at 21:36:* . Już poprawiam.
Pat
20 sierpnia 2014 at 18:57Następnym razem jedzcie do Kątów Rybackich- cisza, spokój, szeroka ładna plaża i zero dyskotek, co gwarantuje ograniczona ilość karków i blond skwarek 😀
Wiola
20 sierpnia 2014 at 20:34Do Kątów jednak jest kawałek od nas. :/ Poczekam na wrażenia państwa M. 🙂
Emi
20 sierpnia 2014 at 16:26Ja nie wiem, dlaczego to zdziwienie sytuacją nad morzem…??? Tak jest tam przecież co rok. Przejeżdżam trasą, która prowadzi do Szczecina i mijam latem korki po przeciwnej stronie gigantycznych rozmiarów. Wszyscy koniecznie muszą być nad morzem, leżeć koc w koc, słuchać wrzasków na plaży i cisnąć się w miniaturowych śmierdzących pokoikach, płacić kilka razy większe kwoty za wszystko i wszędzie się PRZECISKAĆ. Ja tego nigdy nie pojmę 😉 Pojechaliśmy z rodziną w tym roku nad morze w lutym 😉 Cisza, spokój akurat była piękna pogoda, bo 12 stopni ciepła i bezwietrznie, słonecznie….było cudownie. Polecam i Pozdrawiam 😉
Wiola
20 sierpnia 2014 at 20:29Emi, zdziwienie wynika stąd chyba, że ostatnio też jeździliśmy nad morze tak, żeby ominąć sezon. Też byliśmy w tym roku w lutym. Do morza mamy stosunkowo niedaleko, więc jak byłam mała, to co roku spędzaliśmy wakacje z rodzicami właśnie nad Bałtykiem i nie pamiętam takich ścisków. Później przerzuciliśmy się na wycieczki zagraniczne w sezonie, a Bałtyk odwiedzaliśmy jak było chłodniej.
Beata Kurgan-Bujdasz
20 sierpnia 2014 at 15:07byliśmy w tamtym roku http://www.tamjedziemy.pl/strona.php?s=67 odczucia podobne 🙂
Kaś Nerc
20 sierpnia 2014 at 14:55U nas sa piekne trasy rowerowe, polaczenia Polska-Niemcy,jest nawet stworzony swietny przewodnik z opisami dlugosci tras,atrakcjami itp. Plaza najszersza w Polsce-codziennie czyszczona. Duzo placow zabaw dla dzieci w parkach, przy plazy czy na plazy, dosyc spory park linowy dla najmlodszych takze, lody jak za dawnych czasow bez chemii…darmowe toalety coraz czesciej co uwazam jest mega wazne…generalnie u nas jest super:) ale w sezonie sama uciekam od tych tlumow…chociaz promy nas troche ratuja:)
Wiola
20 sierpnia 2014 at 20:32Kasiu, rzeczywiście brzmi zachęcająco. Mieliśmy odwiedzić w tym roku Świnoujście. Byliśmy już w trasie. Za Szczecinem był straszny ścisk i zawróciliśmy, żeby jechać przez Niemcy (i nie czekać w kolejce na prom). Jak już byliśmy w Niemczech, to pewna nieciekawa sytuacja rodzinna zawróciła nas do domu. Na pewno kiedyś zawitamy w Twoje strony.
Ola
20 sierpnia 2014 at 14:22🙂 u nas ten sam temat na topie, my jesteśmy w bobolinie tuż obok są dąbki – niby malutka miejscowość ale główna ulica to centrum chinszczyzny szajsu i starego oleju po rybach, w markecie polo ludzie zachowują się jak przed apokalipsą zombie bo nawet worków na śmieci zabrakło- a szukałam odludzia, wioski gdzie ja w ciąży i nasz rozbrykany dwulatek wynudzimy się na plaży przed powrotem do ukochanego Wrocławia:) no i na dobre jadło tez nie ma co liczyć, bo albo przesolone albo totalnie bezplciowe albo działa przeczyszczająco i to za duże pieniądze :/ ale największym jak do tej pory i najdroższym rozczarowaniem jest zamek książąt pomorskich w Darłowie- nie polecam bo w 10 min można przeleciec zamek a do każdej części osobny bilecik kupić trzeba :/ zresztą kto co lubi 🙂 pozdrawiamy! 🙂
Wiola
20 sierpnia 2014 at 14:27O tak, o tej nadbałtyckiej chińszczyźnie to można książki pisać. My do morza mamy jakieś 150 km, więc bywamy kilka razy w roku, ale przez kilka ostatnich lat jeździliśmy w okresie jesienno-zimowym. Bo wtedy i spokój, i helu więcej w powietrzu lata. Po tym wyjeździe wiem, że dobrowolnie już nigdy nie pojadę nad Bałtyk w sezonie.
Paulina
20 sierpnia 2014 at 14:19i jeszcze pewnie pretensje piszych ze na nich trabicie…bo jak?! zresztą bardzo waska ta sciezka rowerowa.
Wiola
20 sierpnia 2014 at 14:31O tak, najlepsze to były ich miny. Niestety, musiałam zamazać twarze.
Racja, ścieżka wąska, ale w Ustroniu Morskim była jeszcze węższa…