„O nie, kolejna będzie się wymądrzać i opisywać, jak to jej dzieci pięknie jedzą warzywa i owoce” – pewnie pomyśleliście. I macie trochę racji. Ale tylko trochę. Moje dzieci nie należą do niejadków. Raczej wrzuciłabym ich do worka z tymi „żartymi”. To więc, że moje dziecko zawsze zjadało wszystko, uśpiło moją czujność w temacie zdrowego żywienia. Na szczęście przy drugim dziecku matka jest mądrzejsza. Mądrzejsza po szkodzie. Z chęcią podzielę się z Wami moimi patentami na to, jak nie zepsuć apetytu dziecka i jakimi gadżetami (o, choćby takimi biedronkowymi „Świeżakami”) możemy sobie pomóc. W tekście również kilka patentów na to, jak w szybszy sposób stać się posiadaczem całego stada Świeżaków (jak zbierać dodatkowe naklejki, które można wymienić na Świeżaki i w jaki sposób wygrać cały gang).
Ale od początku.
Gdy mój Jasiek był maluchem obsesyjnie zwracałam uwagę na to, co je. Starałam się, żeby było zdrowo, nietłusto, bez śmieci. Gdy poszedł do przedszkola, płakałam nad obiadem, w którym było białe pieczywo, biały makaron, zupy zabielane śmietaną, pierogi leniwe ze śmietaną i cukrem, słodzone owocowe jogurty. Nawet przeszło mi przez głowę, aby załatwić mu dietę cukrzycową w przedszkolu. No matka wariatka. Na szczęście zaszłam wtedy w ciążę i jedyne, o czym zaczęłam marzyć to to, żeby się wyspać. Kwestie żywienia mojego przedszkolaka zeszły na dalszy plan. A ja sama zaczęłam jeść jak ciężarna. A to galaretki w czekoladzie zagryzione tuńczykiem, a to ciastka o smaku kokosa przegryzane na zmianę z kiszoną kapustą.
W pewnym momencie zauważyłam, że moje dziecko nie chce już jeść tak, jak jadło kiedyś. Marudzi, wybrzydza, najchętniej jadłoby tylko słodkie. Zaczęliśmy więc na nowo odbudowywać jego miłość do poznawania nowych smaków.
Parówki z dżemem, czyli jak zachęcić dziecko do poznawania nowych smaków?
- Przygotowujemy wspólnie posiłki. Oczywiście nie wszystkie, bo nie zawsze jest na to czas, ale gdy jest, chętnie to wykorzystujemy. Jasiek jest już na tyle duży (cztery lata), że bardziej miękkie składniki może pokroić sam nieostrym nożem, posmarować chleb masłem, dżemem, miodem. I on aż się garnie do takich czynności. Na zdjęciach widzicie pizzę. Tę właśnie pizzę, którą przygotował sam, zjadł całą!
- Nie wmawiamy dziecku, że jak nie będzie jadł zdrowych posiłków, to nie urośnie, czy nie będzie miał siły, nie okłamujemy go. Raczej opowiadamy o super mocach. No bo np. taka Gruszka Gosia ma błonnikową moc i wspomaga logiczne myślenie, dzięki czemu np. będzie sprawnie układać puzzle.
3. Wychodząc do restauracji pozwalamy mu zamawiać to, co sam sobie wybierze. Np. w jednej z restauracji, która podawała pizzę w formie uśmiechniętej buzi, spróbował kiełki. Nie podeszły mu, ale to, że spróbował uważam już za sukces. Gdyby kiełki leżały z boku z jakąś sałatą, w życiu by ich nie ruszył.
4. Pozwalamy mu poznawać nowe smaki. Jeżeli wymyśli sobie, że chce jeść parówkę i maczać ją w dżemie, nie ma problemu. Do tej pizzy, którą widzicie na zdjęciach, chciał dodać brokuły. Zapewne dzięki temu, że przy przyrządzaniu jej towarzyszyły nam Świeżaki z Biedronki. Akurat nie miałam świeżych brokułów, ale obiecałam mu, że gdy następnym razem będziemy robili pizzę, będę miała dla niego brokuły.
5. Jeżeli wiem, że wielokrotnie odmawiał zjedzenia jakiegoś składnika, a nawet go nie spróbował, przemycam go w zupie, sosie, a potem pytam, czy mu smakowało i tłumaczę, co zjadł.
6. Bawimy się zabawkowymi owocami/warzywami. Nie tylko w prawdziwej kuchni, ale również w tej dla dzieci. Tak, tak, mój syn ma swoją zabawkową kuchnię, garnki i inne przybory kuchenne. Uwielbia się nimi bawić. Do tego pluszowe lub drewniane owoce, warzywa, mięso i inne składniki i mamy szerokie pole do popisu. Możemy bawić się w dom, w sklep, w restaurację. Albo stworzyć gang Świeżaków, który będzie ratować inne zabawki przed chorobami, zmęczeniem, złym samopoczuciem.
7. Jeżeli na rynku pojawia się jakaś ciekawa pozycja książkowa poruszająca temat warzyw czy owoców, bez wahania ją kupuję. Jasiek uwielbia te tematy, chętnie poznaje nowe nazwy potraw. Być może jego żona nie będzie musiała tłumaczyć mu dzięki temu, czym różni się sałata od kapusty.
8. Gdy na ogrodzie babci zaczynały wschodzić posiane warzywa, moje dziecko było zafascynowane tym zjawiskiem. Często biegał do babci na ogród sprawdzić co jak już urosło. A gdy przyszedł czas zrywania/wykopywania, był zachwycony. Warto dziecku pokazać, że warzywa i owoce nie rosną w sklepie.
9. Co jakiś czas dokupujemy wspólnie ciekawe naczynia stołowe, na których sam będzie chciał jeść.
10. Nie namawiam, nie zachęcam, nie zmuszam do jedzenia. Jeżeli nie chce, niech nie je. Musi jednak wiedzieć, że do następnego posiłku nic nie zje.
11. Sami chętnie jemy warzywa. Warto mieć na uwadze, że dzieci idą za naszym przykładem, nie za naszą radą. Dlatego bądźmy przy nich najlepszą wersją siebie.
Skąd wziąć te Świeżaki?
Na pewno wiecie, czym są Świeżaki. Ale dla pewności jeszcze przypomnę – Gang Świeżaków to zestaw ośmiu przeuroczych pluszaków, które możecie otrzymać za punkty (wydawane przy kasie w postaci naklejek) w Biedronce. Każda z maskotek przedstawia inny owoc lub warzywo oraz ma różne super moce np. brokuł Bartek wspomaga członków gangu swoją superodpornością. Poprzez tę akcję Biedronka m.in zachęca dzieci do jedzenia warzyw i owoców. Do wyboru macie śliwkę, gruszkę, jabłko, truskawkę, pieczarkę, marchewkę, brokuła i pomidora. My mamy pięć, a mojemu dziecku nadal mało. Chce mieć wszystkie.
Świeżaka możecie odebrać za darmo (po uzbieraniu 60 punktów), kupić w obniżonej cenie (19,99 zł – po uzbieraniu 30 punktów) lub kupić w za 49,99 zł (bez punktów). Punkty zdobywa się za zakupy dokonywane w Biedronce.
Za każde wydane 40 złotych dostaniecie 1 punkt.
Jest jeszcze kilka patentów, jak szybciej uzbierać punkty na Świeżaki. Dodatkowy 1 punkt (do każdych wydanych 40 zł) możecie dostać:
– za skorzystanie z zarejestrowanej karty Moja Biedronka (www.biedronka.pl/mojabiedronka) – warto mieć taką kartą (można otrzymać ją bezpłatnie w sklepie);
– gdy w koszyku zakupów znajduje się minimum jeden owoc lub jedno warzywo;
– gdy w koszyku zakupów znajdują się produkty specjalne oznaczone znakiem „Kup i Zyskaj Ekstra Punkty” za min. 10 zł.
W ten sposób już za 40 złotych, można otrzymać aż 4 punkty na Świeżaki.
Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość.
Świeżaki można zdobyć w łatwiejszy sposób!
Wiem, że wielu z Was zbiera naklejki na Świeżaki. Organizowane są grupy zbieraczy. Być może Wy też zaangażowaliście już babcie, dziadków, bezdzietne sąsiadki. Jest jednak jeszcze prostsza droga na zdobycie Świeżaki. Serio, serio.
Nie wiem, czy wiecie również, że Świeżaki można wygrać!
Wystarczy opublikować zdjęcie ze Świeżakiem na przynajmniej jednym swoim profilu społecznościowym na Facebooku, Instagramie, Twitterze, Pintereście lub na swoim blogu i w treści posta dodać hashtagi: #konkurs #biedronka #gangświeżaków.
A potem zgłosić swój udział na stronie Biedronki (o TUTAJ). Aż 10 autorów najlepszych zdjęć dostanie pełen komplet Świeżaków. 50 pozostałych autorów otrzyma po jednym Świeżaku. Gdyby moje dziecko się o tym dowiedziało, od razu zagoniłoby mnie do robienia zdjęć. Póki co poznaję konkurencję. Zaatakuję w najmniej spodziewanym momencie.
Ale wróćmy do tematu.
Dlaczego to dziecko je cytrynę, czyli jak nie stworzyć sobie niejadka?
Jak już wspominałam, moje dzieci nie są niejadkami. Wiem, że niektóre dzieciaki rodzą się niejadkami. Że to właściwie dobrze, bo mają zakodowane w genach, że nie powinny próbować tego, co wygląda dla nich podejrzanie. Dzięki temu ich przodkowie przetrwali. Choć nie mam doświadczenia z niejadkami, to mam świadomość tego, jakie jest to problematyczne. Sama byłam niejadkiem i wiem, jaki to był problem dla moich rodziców. Moi skapitulowali. Przez pierwszą połowę podstawówki jadłam tylko bułki z kukurydzą (wszystkie zęby mi na nich wypadły – często wypadnięty ząb mylił się z kukurydzą…), a przez kolejną połowę bułki z rzeżuchą. Ale przeżyłam. Nie chorowałam też jakoś zbyt często. Lekarze usilnie chcieli mi wykryć anemię. Bo to takie małe, chude, blade. Nie udało się. I choć z bycia niejadkiem wyrosłam – mała, chuda i blada pozostałam do dziś. Uważam więc, że jeżeli dziecko ma dobre wyniki, nie ma co się spinać z tym jedzeniem. Nie zagłodzi się. Warto jednak trzymać się tych zasad, które przedstawiłam powyżej.
Jest jeszcze jedna rzecz.
Jako że mamy w domu małego „żartego”, którego żadna potrawa jeszcze nie skrzywiła, musimy zadbać o to, żeby nie powtórzyła się w jego przypadku historia brata. Co z tym robimy? Przede wszystkim nadal staramy się jeść zdrowo, choć już nie tak obsesyjnie jak w przypadku Jaśka, gdy był mały. Codziennie wpada mu coś słodkiego, ale raczej zdrowo słodkiego. Jest teraz na etapie fascynacji jedzeniem. Sięga po wszystko, co zobaczy. Gdy widzi np. cytrynę, chce ją. I my wtedy nie mówimy „nie, nie, to niedobre, nie zjesz tego”. Często jednak tak robią np. dziadkowie. A to kompletnie mija się z logiką. No bo pomyślcie – widzicie jakiś owoc pierwszy raz w życiu, chcecie go spróbować, a ktoś do Was krzyczy, że to niedobre. Taki mały człowiek zaufa dorosłym i zakoduje sobie, czego nie powinien jeść. Czasem sama popełniam ten sam błąd, ale nie przy dzieciach – przy Grześku. Podając mu obiad, który nie do końca mi wyszedł, od razu mówię, żeby nie spodziewał się fajerwerków. I wtedy on mnie strofuje, że zniechęciłam go do jedzenia. Ale wracając do tej cytryny – Witek je ją ze smakiem. Być może ma minimalnie skwaszoną minę, ale je. Nikt mu nie powiedział, że to niedobre. Smakuje mu, więc je.
Brak komentarzy