Dziecko w wieku dwóch lat powinno już składać zdania. Przynajmniej dwu-, trzywyrazowe. Niestety, sporo maluchów ma z tym problemy. Najlepszym sposobem nauki jest oczywiście zabawa. Dziś o tym, jak rozwijać mowę dwulatka w trakcie tego, co większość dwulatków uwielbia – układania puzzli.
Oczywiście można zalewać malucha mową podczas każdej wykonywanej czynności, opowiadać o tym, co robimy, co widzimy. Pytać dziecko, co ono widzi. Chciałam Wam jednak pokazać świetne puzzle, które kształtują myślenie przyczynowo-skutkowe, rozumienie zależności, budowanie szeregów i sekwencji. A poza tym wszystkie są w świetnej jakości, wyprodukowane przez cudowne Djeco. Mam w domu wiele puzzli typowo edukacyjnych, które poza tym, że uznawane są za edukacyjne, nie mają żadnych innych zalet. Djeco są mega trwałe, wykonane z super grubego kartonu, a poza tym mają świetną grafikę.
A o co dokładnie chodzi z tymi walorami edukacyjnymi, o których piszę? Otóż myślenie przyczynowo-skutkowe jest zdolnością porządkowania zdarzeń w odpowiedniej kolejności w czasie. Ma wpływ na zdolność przewidywania konsekwencji działań, usprawnia umiejętność skutecznego planowania i unikania błędów.
Podczas układania takich puzzli, dziecko tworzy całe historyjki obrazkowe, zastanawia się, co jest przed czym, co następuje po czym. Jaki ma to wpływ na rozwój mowy? A taki chociażby, że tworząc zdania każdy z nas korzysta z podobnych mechanizmów. Poza tym podczas układania puzzli z dzieckiem, w bardzo prosty sposób możemy pobawić się w terapeutę, nie będąc terapeutą. Wystarczy, że będziemy mówili. Mówili o tym, co przedstawiają obrazki, opowiadali, jaka jest kolejność zdarzeń, dlaczego taka i dlaczego takie są efekty. Ważne jest również to, abyśmy zadawali dziecku pytania, pytali o kolejność zdarzeń, o to, co widzą, o ich uczucia, o to, co myślą o danym obrazku. W przypadku pierwszych puzzli pokazanych na zdjęciach doskonale widać emocje (są szczęśliwe, smutne, zaskoczone, zmęczone itp.) postaci przedstawionych na obrazkach. Dostrzeganie i określanie ich przez dziecko również jest bardzo istotne.
Puzzle do kupienia (kolejno) tutaj:
18 komentarzy
ania
15 maja 2015 at 22:51KAZDE DZIECKO JEST INNE,I NA WSZYSTKO PRZYJDZIE CZAS,NA MOWIENIE TEŻ:) SĄ DZIECI KTORE MOWIĆ ZACZYNAJĄ BARDZO SZYBKO A INNE POZNIEJ,moj synek mowi jak ja to mówię jak stary malutki,w sierpniu skonczy 3 latka.Ostatnio podsluchiwałam jak mowi do siebie w trakcie zabawy,az zapisałam co mowil bo w szoku byłam cytuje:oto rezultat pracy,pierwszy samochód kolowy,klasyczny cabriolet,projektował (tu wstawil swoje imie i nazwisko),a nie zaczął mowic jakos tak specjalnie wczesnie ale jak juz zaczął to szybko zdaniami poszlo i teraz rozmawiam jak z nim jak z dorosłym,czasem az mnie ludzie pytają ile ma lat:)Ostatnio spytal pania kasjerke w sklepie o date waznosci serka,myslalam ze babka padnie hehehe.Nie wiem czego to zasluga?,moze niczego:) ale jedno jest pewne duzo czytamy,czytalam do brzuszka bedac w ciazy i po porodzie i teraz:) i za mnostwo inspiracji ksiazkowych dziekuję Matce Wariatce:)
Wiola
16 maja 2015 at 10:17Dziękuję, Aniu. <3
Racja, każde dziecko jest inne. U niektórych jedne umiejętności wykształcają się szybciej, inne później. W kwestii mowy warto jednak obserwować dziecko, jeżeli coś nas niepokoi. Np. przez dwa miesiące notować jego postępy w tym zakresie. Jeżeli widzimy, że mowa się rozwija, możemy spać spokojnie. Ale gdy stoi w miejscu, lepiej skonsultować się ze specjalistą. No i najważniejsze to mówić, mówić, mówić i czytać, czytać, czytać. 🙂
Nas też zaczepiają ludzie, jak słyszą, jak Jasiek gada, liczy śpiewa i pytają, ile lat ma ta dziewczynka. 😉
lavinka
29 maja 2015 at 15:31Nu, ja gadałam zdaniami mając rok, serio, mama była w szoku. Nikt mnie niczym nie stymulował. Brat chowany tak samo, wśród tych samych zabawek, rozgadał się dopiero w przedszkolu. Teraz walczę o mowę swojej córki, bo też z gatunku leniwców. Przyczynowo-skutkowe związki rozumie aż za dobrze (umie obsługiwać telewizor i dvd, czasami korci mnie, by nauczyć ja obsługi pilota), umie sama włączać światło (jak nie dosięga, to idzie po stołek i go ciągnie z rumorem przez całą kuchnię do przedpokoju), wie że na zakupach kładzie się towar na kasie, w zasadzie wszystko wie, tylko gada tyle co kot napłakał (choć i tak o niebo więcej niż pół roku temu). Pomaga nam makaton, czyli jednoczesne uczenie mowy za pomocą obrazków i gestów. Jeśli mała nie umie czegoś powiedzieć, to mówi rękami i to ją zachęca do porozumiewania się w ogóle. Metoda Krakowska nie dla nas, dziecię nie usiedzi 10 minut w jednym miejscu, bez szans.
Paulina Zawadzka
14 maja 2015 at 21:11Bardzo fajne puzzle, odrobinę podobne do części testu na inteligencję Wechslera. I masz rację, że nauka mowy teraz kuleje mocno i dzieci coraz później zaczynają mówić. Obawiam się, że to niestety skutek żłobków i krótkiego kontaktu dzieci z rodzicami w pierwszych latach życia.
agnieszka
14 maja 2015 at 22:11moj synek do złóbka nie chodzi ze man jest 24 na dobeduzo z nim rozm bawimy sie duzo mu opowiadamksiazki cyztamy on zadaje duzo pytan po sowjemu a ja mu na nie odpowiadam interesuej sie wsyztskim. mamy 2.5 roku i zdan nie skladamy pojedyncze slowa tylko;/ i to na pewno nie jest wina tegoze ma krtoki kontakt z rodzicami.
lavinka
29 maja 2015 at 15:49Mogę Cię pocieszyć, że takich dzieci jest całe mnóstwo. Jeśli ma z Wami kontakt niewerbalny, czyli sygnalizuje że mu jest źle czy dobrze, przytula się, próbuje bawić symbolicznie, to wszystko ok. Nie ma co się załamywać. Też przez to przechodziłam, nawet mi się schizy na autyzm włączyły (sama mam zespół Aspergera, więc wiem jaki to ból w kontaktach z ludźmi), ale w końcu doszłam do wniosku, że nad problemem nie ma co płakac, tylko szukać sposobności do jego rozwiązania i tyle. Polecam Ci zainteresować się Makatonem, polecam ćwiczenia narządu mowy typu zabawa w plucie, robienie bąbelków przez słomkę, wystawianie języka i tak dalej. My się tak bawiliśmy zawsze podczas kąpieli. Do logopedy przejść się nie zaszkodzi (taki maluch to do neurologopedy), zbadać małemu słuch, może przejść się do psychologa, ale nadal bez spinania się. Warto wiedzieć, że większość terapii logopedycznych jest dla starszych dzieci i w przypadku dwulatków są one mało skuteczne. Lepiej wspierać rozwój mowy w domu, tylko konsultować postępy lub ich brak ze specjalistami. W końcu Ty znasz swoje dziecko najlepiej i Ty najszybciej zauważysz zmiany.
Ania
31 grudnia 2019 at 08:15Serio? „jeśli dziecko ma z wami kontakt niewerbalny, to jest ok”? A to na spektrum autyzmu świat się kończy? Nie, nie jest ok. Jest coś takiego jak afazja dziecięca/niedokształcenie mowy o typie afazji/zaburzenia afatyczne (różnie to nazywają, ale generalnie oznacza to orkę dla rodzica, dziecka i logopedy, żeby dziecko mogło normalnie funkcjonować), jest SLI, jest wreszcie mutyzm… Zaburzeń mowy jest sporo i jak rodzic ma wątpliwości, powinien udać się do specjalisty, a ty powinnaś się powstrzymać od takich porad w internecie. Bo jeśli ktoś sobie weźmie twoje słowa na poważnie, zignoruje objawy i uda się z dzieckiem na terapię za późno, to weźmiesz odpowiedzialność za stracone lata? Za tzw. wtórną niepełnosprawność umysłową? Bo tym grozi pozostawienie dziecka z zaburzeniem samemu sobie. Tylko odpowiednio wczesna diagnoza i terapia mogą dziecku z zaburzeniami (np. o typie afazji) zapewnić normalne funkcjonowanie społeczne i intelektualne.
Ania
31 grudnia 2019 at 08:20I to nieprawda, że „takie małe dziecko to do neurologopedy” anie do logopedy, bo nie każdy nerologopeda zajmuje się małymi dziećmi (niektórzy specjalizują się np. w afazji dorosłych), a i nie każdy logopeda to ten od wywoływania głosek, bo jest wielu, którzy zajmują się maluchami od 1,5-2 roku życia. Sama współpracuję z 3 żłobkami i mam co robić.
Kolejna nieprawda, że „większość metod logopedycznych jest nieskuteczna przy tak małych dzieciach”, bo sporo metod ma świetne wyniki jeśli chodzi o terapię najmłodszych – choćby Krakowska, Dyna Lingua M.S. czy przegenialna metoda werbo-tonalna.
A od Makatonu też trzeba znaleźć specjalistę lub pójść na szkolenie, a nie tak po prostu „się zainteresować”.
dzieciakiija
30 maja 2015 at 00:35U nas mama w domu. Czytamy codziennie, puzzle codziennie, gadam do dziecka jak najęta, ćwiczenia logopedyczne, bańki mydlane, śmieszne miny przed lustrem i nic. Nie chce powtarzać słów, wcale. Świetnie opanował mowę ciała i to mu wystarcza. Przestaliśmy nawet czekać na jakieś kolejne kroki. Mam wrażenie, że do końca moich dni będzie „eee” „yyyy” „grrrr”. Syn ma 2,5roku. A mój miesięczny niemowlaczek rozmawia z nami całe dnie.
pat
15 maja 2015 at 11:21A kiedys dzieci nie chodzily do zlobka? Chodzily, nawet czesiej bo byly w nich miejsca, i mowily. Pieluchy tez „zrzucaly” wczesniej- widok ponad rocznego dziecka w pieluchach byl rzadkoscia. Wina tych dwoch rzeczy jest raczej rozwoj technologii. Dzieci bombarduje sie interaktywnymi spiewajacymi zabawkami, bajkami, grami dla dwulatkow na tablety czy smartfony, a one prowadza do przestymulowania prawej polkuli mozgu kosztem lewej- odpowiedzialnej za rozwoj mowy. Czasem lapie sie na tym, ze za bardzo chce ulatwic sobie i dziecku spedzanie wspolnego czasu i wtedy mysle jaki to ma wplyw na jego rozwoj. Na przyklad glupie banki mydlane dostepne sa teraz ze specjalnymi pistolecikami, ktore same dmuchaja, wiec nie trzeba sie meczyc. Fajna rzecz, ciekawy bajer, tylko po co? Samolocik tez lepiej od razu pojsc i kupic niz pokazac dziecku jak go mozna po kolei zlozyc z kartki papieru. I gdzie tu miejsce na rozwoj mozgu?
Nie mowie, ze kaze swojemu dziecku bawic sie patykiem i cegla, ale sama widze jak bardzo na latwizne mozna dzisiaj pojsc i spowolnic rozwoj na wielu polach.
Wiola
16 maja 2015 at 10:24Zgodzę się z każdą z Was po trochę. 🙂 Mimo wszystko wydaje mi się, że kiedyś rodzice mieli więcej czasu dla swoich dzieci i byli mniej przemęczeni. Przede wszystkim psychicznie. Wolny czas spędzali raczej w rodzinnym gronie. Mniej pracowali poza domem. A matki zazwyczaj były z dzieckiem w domu do ukończenia przez nie 3 roku życia (urlop wychowawczy) lub dziećmi zajmowały się babcie, które rzadko kiedy pracowały zawodowo.
lavinka
29 maja 2015 at 15:45No nie wiem. Teraz 1/3 matek jest na bezrobociu, reszta pracuje dorywczo, albo ma działalność. Kiedyś szło się na 8 do pracy, wracało o 17, dziecko od niemowlęcia w żłobku, potem w przedszkolu, w weekendy woziło się dziecko do dziadków, żeby odpocząć. Na pewno kiedyś ludzie byli bardziej wyluzowani co do dzieci, dziś histerie szczepionkowe, histerie glutenowe, mała krostka na brzuchu to alergia, byle wysypka to AZS (gdy prawdziwe AZS, które jak najbardziej się trafia, to coś okropnego, krwawe rany na całym ciele), nikt nie karmił piersią dłużej niż pół roku (najczęściej miesiąc, dwa) i wszyscy byli szczęśliwi. Dziś jest tak wielka presja na to, by być rodzicem idealnym, że ludzie łażą po ścianach z nerwów.
Paulina Zawadzka
20 lipca 2015 at 23:54Kiedyś w żłobkach były miejsca, bo mało kto oddawał dzieci do żłobka 😉 Chadzały tam maleńkie grupki dzieci, dzięki czemu panie zajmujące się nimi mogły im poświęcić sporo czasu. W tej chwili żłobki to przechowalnie zawalone interaktywnymi zabawkami (tu się zgodzę z jedną z przedmówczyń, że przestymulowanie to zło dzisiejszego świata!), gdzie dzieci są przez większość czasu puszczone samopas, bo panie zajmują się głównie przewijaniem, myciem i karmieniem, nie starcza im czasu na rozmowę z dziećmi, na bawienie się z nimi. Nie twierdzę, że wszędzie tak jest, ale obawiam się, że solidna większość żłobków tak właśnie ma.
PS. Niestety większość matek nie stać na bycie na bezrobociu i idą do pierwszej lepszej roboty za grosze, często w chorych godzinach.
lavinka
21 lipca 2015 at 01:06Kiedyś to bardzo szerokie pojęcie. Kiedy byłam małym dzieckiem, było coś takiego jak ustawowe PŁATNE urlopy wychowawcze. TRZYLETNIE. Oczywistym, że nikt wtedy nie oddawał dziecka do żłobka, skoro miał pensję i siedział w domu. To trochę rozluźniło miejsce w placówkach na przełomie lat 70 i 80. Po skasowaniu tych urlopów dzietność spadła na pysk i nie podniosła się od tamtej pory znacząco. Za to w latach 50 i 60 żłobki to były prawdziwe mordownie, oddawało się tam trzymiesięczne niemowlęta i odbierało po 8 godzinach pracy. Jakie interaktywne zabawki. Się je przywiązywało do łóżeczek, jak za bardzo fikały.
lavinka
29 maja 2015 at 15:41Dokładnie. Ochronka w moim mieście ma 150 lat. 150! To była norma, że oddawało się dzieci do żłobka w wieku trzech miesięcy i szło do pracy. I jedne gadały szybciej, inne później. Tylko odpieluchowywanie szło szybko, ale może to kwestia doświadczenia i determinacji pań w placówkach. Ja nie chodziłam do żłobka, ale miałam ambitną mamę, bez pieluchy latałam mając 1,5 roku. Ale w tym wieku umiałam już sygnalizować potrzeby fizjologiczne. U mojego brata też na tetrowych szło to dużo dłużej, ledwo się mama przed przedszkolem wyrobiła. I tak, teraz jest zbyt wiele gotowych zabawek, ale dzieci są sprytniejsze.
Moja nadal najbardziej lubi bawić się kasztanami, korą, patykami z lasu (tak, brudne rzeczy z lasu i jej nie szkodzą, ziemią czy błotem się potrafi bawić, super zabawa, polecam), kolorowymi pudełkami, które zamienia na kuchenkę i talerze i urządza przyjęcia (jedzenie to plastelina lub foremki w kształcie rybek). Czasem wystarczy pozwolić się dziecku bawić tak, jak ono tego chce. 🙂
Ola
18 września 2018 at 12:19Mój synek ma prawie 2 latka i tez nic nie mówi. Tylko mama i tata. Nie chce powtarzać nawet najprostszych dźwięków czy sylab. Źle mi z tym, Boję się, że będzie w tyle w stosunku do rówieśników.
Renia Hanolajnen
15 maja 2015 at 18:44Nie wydaje mi się. Nasz Synek tak na dobre rozgadał się właśnie kiedy poszedł do żłobka w wieku 1,5 roku, często wcześniej w porównaniu do rówieśników, których mamy były w tym czasie na urlopie wychowawczym. Wcześniej bardzo dużo mu czytaliśmy, śpiewaliśmy i oczywiście rozmawialiśmy, jednak w żłobku po pierwsze podsłuchał, jak starsze dzieci konstruują proste zdania, a po drugie został „zmuszony” do wyraźnego komunikowania swoich potrzeb, zarówno w kontakcie z innymi dziećmi, jak i z opiekunkami. Zdaje się, że rodzice, w tym mamy na wychowawczym, bardzo dobrze znają swoje dziecko i często odgadują jego potrzeby z wyprzedzeniem, nieświadomie opóźniając rozwój mowy 🙂
lavinka
29 maja 2015 at 15:35E tam. Moja cały czas z nami, telewizji nie oglądała ani razu do roku, potem sporadycznie, potem dużo, nijak nie miało to wpływu na nic. Walczymy od dawna, odblokowały ją z naśladowaniem Teletubisie (a jak zaczęła naśladować gesty Teletubisiów i dzieci z filmów w tych bajkach to i z mową poszło). Żadne tam czytanie książek czy inne stymulujące pomysły logopedów. Teraz jest taka moda obwiniania rodziców za wszystko, a tak naprawdę kiedyś od dwulatków nie wymagano gadania pełnymi zdaniami, tylko od trzylatków. Moja pediatra mówi, że dzieci mają prawo nie mówić do trzeciego roku życia. Tak po prostu. Że dopiero w rejonie czwartego roku życia brak mowy jest niepokojący. Tak kiedyś było, dlatego „dziś dwulatki mają gadają”. Zawsze mało gadały, tylko teraz rodzice schizują z powodu każdego pierdnięcia dziecka.