Obiecuję Wam, że od tego roku już na bieżąco będę opisywać nasze wyjazdy. Mam na dysku zdjęcia z jeszcze kilku holenderskich miast, ale tak mi się ciężko za to zabrać teraz, gdy emocje już uleciały i część praktycznych informacji wyparowała z głowy. Bardzo chciałabym Wam pokazać jeszcze kilka miejsc, które warto zobaczyć. Dziś Gouda i s-Hertogenbosch/Den Bosch.
Gouda
O Goudzie pewnie co nieco słyszeliście. Tak, to to miasto, w którym powstaje ser gouda. Ten prawdziwy (dodam, że zupełnie niepodobny w smaku do tej goudy sprzedawanej w Polsce – znacznie smaczniejszy). Pierwszym zaskoczeniem w Goudzie były dla nas parkingi tuż przy kanałach. Niczym nieogrodzonych kanałach. Nie wiem, jaką mają one głębokość, ale pewnie co najmniej raz w tygodniu lądowałabym w kanale, gdybym mieszkała w Goudzie.
W Goudzie chcieliśmy zobaczyć miasto, zwiedzić muzeum serowe i zaopatrzyć siebie, rodzinę i znajomych w ten holenderski przysmak. Ulica, przy której zaparkowaliśmy, znajduje się dosyć blisko rynku. A w rynku, naprzeciwko ratusza mieści się muzeum sera. W czwartkowe poranki na placu rynkowym można zobaczyć serowy targ. Można tam zobaczyć pokazy produkcji serów, kupić sery i inne pamiątki związane z miastem. Turyści zobaczyć mogą ciągnięte przez konie bryczki wypełnione wielkimi serami. My niestety w czwartkowy poranek wyjeżdżaliśmy już do domu, a Goudę odwiedziliśmy we wtorek.
Więcej na temat muzeum znajdziecie tutaj – muzeum sera Gouda.
s-Hertogenbosch/Den Bosch
O s-Hertogenbosch (zwanym też Den Bosch) czytałam, że jest Wenecją Holandii, że można popływać po jego pięknych kanałach. Nam udało się jedynie zaliczyć zwiedzenie gotyckiej katedry z XIII wieku i zjeść czekoladowe kulki Bossche Bol (duma miasta). Zwiedzając katedrę zupełnie przypadkiem trafiliśmy na wystawę całunu turyńskiego. Co ciekawe, nigdzie na zewnątrz nie znaleźliśmy informacji o tym, że taka wystawa jest w katedrze. Przy całunie również nie było zbyt wielu zainteresowanych. Mimo że cała wystawa była bezpłatna. W Polsce na pewno wyglądałoby to zupełnie inaczej. Po zwiedzeniu katedry wybraliśmy się na obiad i wtedy okazało się, że Jaśkowi spuchły wargi. Nie mieliśmy pojęcia od czego. Czy coś go ugryzło, czy to była reakcja alergiczna na coś (opuchlizna pojawiła się przed zjedzeniem obiadu). Wyglądał jak po operacji powiększenia ust. Nie skorzystaliśmy już więc z atrakcji Den Bosch, nie przepłynęliśmy się kanałami. Postanowiliśmy wrócić do domu. Po drodze do samochodu kupiliśmy tylko Bossche Bol. Można je kupić w każdej cukierni i niektórych restauracjach. To coś w rodzaju dużego ptysia wypełnionego bitą śmietaną i polanego czekoladą. Na ostatnim zdjęciu możecie zobaczyć, jak to wygląda.
2 komentarze
Agnes
28 kwietnia 2019 at 21:46Wiolu, czy jadąc do Holandi zatrzymywaliście się gdzieś na nocleg w Niemczech? Czy po drodze jeszcze coś zwiedzaliście? Będę wdzięczna za informacje ?
Wiola Wołoszyn
29 kwietnia 2019 at 10:08Nie, nie zatrzymywaliśmy się w Niemczech. My mieszkamy kilkadziesiąt kilometrów od granicy niemieckiej, więc przejechanie całych Niemiec nie stanowi problemu. 🙂 Ale akurat jutro wybieramy się na majówkę do Niemiec. 🙂