Dawno nie było seriali na blogu. Większość tych, które lubimy właśnie mają przerwę, ale udało się znaleźć kilka nowych perełek. Tak, tak, dziś o żadnych starociach, żadnych kontynuacjach, same nowości.
The one of us
Pamiętacie genialne „And Then There Were None” („I nie było już nikogo”) na podstawie książki Agathy Christie? „The one of us” to kolejny czteroodcinkowy brytyjski miniserial zapowiadający się na serialowy majstersztyk. A przynajmniej pierwszy odcinek zasługuje na to miano. Drugi był nieco gorszy, ale myślę, że jeszcze nas zaskoczy. Póki co wyszły dwa odcinki. „The one of us” ma tak dobry pilot, że nie chcę Wam opisywać fabuły, aby nie spoilerować i psuć niespodzianki. Napiszę tylko, że jest to thriller, historia o morderstwie. Nawet nie jednym. Całość rozgrywa się głównie na brytyjskiej wsi. Jest klimat. Szukajcie pilota. Na 100% Was nie zawiedzie.
The night of
I kolejna rzecz, którą śmiało można nazwać perełką. Reżyserem tego dzieła jest Steven Zailian, który napisał scenariusz m.in. do oscarowej Listy Schindlera. Serial opowiada historię Nasira – młodego chłopaka, którego rodzice pochodzą z Pakistanu (on urodził się w USA i nigdy w Pakistanie nie był). Nasir bierze bez pozwolenia taksówkę swojego ojca, do której w pewnym momencie wchodzi dziewczyna, biorąc go za taksówkarza. Prosi by zawiózł ją na plażę, potem zaprasza go do swojego domu. Są narkotyki, jest zabawa. Nasirowi urywa się film, zasypia. Budzi się obok martwej dziewczyny leżącej w kałuży krwi. Kto zabił? Nie wiadomo. Przez kolejne odcinki toczy się śledztwo. Mega ciekawe śledztwo. Poza świetną fabułą, muszę jeszcze dodać, że zdjęcia w tym serialu są naprawdę genialne. Nie widziałam chyba jeszcze tak dobrych obrazów w serialu.
Quen of The South
To może nie jest wybitne dzieło, ale dobrze się ogląda. Akcja wciąga, serial trzyma równy poziom. Podoba mi się to, że bohaterowie nie są jednobarwni i sama nie wiem, kto jest dobry, kto nie, kogo lubię. Niech Was nie zrazi intro serialu, które wygląda jak z jakiegoś taniego programu MTV, czy też pierwsze sceny wyglądające jak wyciągnięte z telenoweli brazylijskiej. Serial opowiada historię Meksykanki, która ucieka z kraju po zamordowaniu jej ukochanego. Jedyne, czego pragnie, to pomścić jego śmierć i wkopać członków mafii narkotykowej, którzy odpowiadają za jego śmierć. Nie jest to może majstersztyk, ale serial nie nudzi, jest się ciekawym, co wydarzy się w kolejnym odcinku. Taka całkiem dobra zapchajdziura.
Springfloden
Jak pewnie wiecie – uwielbiam skandynawskie klimaty. Pisałam już, że jestem zakochana np. w szwedzko-duńskim serialu „Broen”. „Springfloden” to produkcja szwedzka, w której pojawiają się również aktorzy znani z „Broen” czy też z duńskiego „Borgen”. Serial opowiada historię niewyjaśnionego morderstwa sprzed 25 lat, którą zaczyna interesować się młoda, przyszła policjantka. Serial trzyma w napięciu do samego końca, a koniec jest najbardziej zaskakujący. Oczywiście o świetnym klimacie całości nie muszę pisać fanom skandynawskich produkcji. Jeżeli lubicie „Broen”, „Springfloden” również Was nie zawiedzie.
Stranger Things
Z poleceniem Wam tego serialu mam największy problem. Nie podobał mi się. Ale bije rekordy popularności, wszyscy się zachwycają, więc zmusiłam się, aby obejrzeć go do końca. Niby horror, a taki jakby horror familijny, dla dzieci. Nie dzieje się tam nic strasznego. Ot jeden chłopiec wracając od kolegów, znika w lesie. I z takiej fabuły można byłoby zrobić dobry thriller, ale nie – zrobiono horror. Mamy więc dziecko kontaktujące się z matką poprzez lampki choinkowe (sic!), szeryfa z małej mieściny przejmującego pilnie strzeżoną amerykańską bazę wojskową, bazę wojskową potrafiącą stworzyć przejście do innego wymiaru, ale nie potrafiącą złapać kilku dzieciaków, czy też potwora z głową w kształcie kwiatka.
Jedyna rzecz, która mnie w tym serialu zainteresowała, to pojęcie deprywacji sensorycznej. Ale np. tego, że do basenu do deprywacji sensorycznej nasypano soli drogowej, to już nie ogarniam.
Pamiętacie „Opowieści z krypty”? Według mnie to coś tego pokroju. Klimat lat 80-tych i nic więcej. Kicha. Gdybym miała 12 lat, może by mi się podobał.
The Five
Serial, do którego scenariusz napisał sam Harlan Coben – jeden z mistrzów kryminału. Coben z góry założył że będzie to 10 odcinków, panoramiczne obrazy (kinowe proporcje obrazu) i jaskrawe kolory. I taki właśnie jest The Five. Choć na początku przeszkadzały mi te kolory i proporcje obrazu. Serial wciągnął mnie dopiero od trzeciego odcinka. Ale za to wciągnął już do końca. A końcówka jest naprawdę zaskakująca. Serial opowiada historię czwórki przyjaciół, którzy 20 lat wcześniej, gdy byli nastolatkami, podczas wyjścia do parku, zgubili pięcioletniego brata jednego z bohaterów. Do tej pory nie udało się go odnaleźć. Teraz, po 20 latach, na miejscu jednego z morderstw, policja znajduje DNA zaginionego Jessy’ego. Chłopak żyje. Poszukiwania rozpoczynają się na nowo.
4 komentarze
MamaKacha
14 września 2016 at 21:19Gdzie można obejrzeć The Five? Oglądałaś w oryginalnej wersji językowej czy z napisami?
Madika
10 września 2016 at 09:47Mnie się „Stranger Things” szalenie podobał, właśnie za klimat kina familijnego z lat 70./80., taki E.T. dla dorosłych, czekam na II sezon. Może mam mentalnie 12 nadal 😉 Pozostałe wymienione też mam w planach, najmniej chyba interesuje mnie „Królowa Południa”, ale może się skuszę, bo to na podstawie książki Pereza-Reverte.
Wiola
10 września 2016 at 10:03Ale to nie mial być przytyk, że ST spodoba się mentalnym dwunastolatkom. Po prostu MI podobalby się pewnie w tym wieku. Teraz nie chce mi się tracić czasu na takie rzeczy. A „królowa południa” to taka zapchajdziura w oczekiwaniu na lepsze produkcje. Ale nie jest najgorsza.
Madika
10 września 2016 at 21:24E, nie, ja serio myślę, że ten serial cieszył moje wewnętrzne dziecko 🙂 Widzę różne niedociągnięcia fabularne w nim, ale przymykam oko. Czy Springfloden w ogóle występuje w jakiejś innej wersji językowej niż szwedzka?