Menu
jedzenie

Zdrowsze jedzenie bez wyrzeczeń, czyli jak sprawić, żeby niezdrowe jedzenie przestało Wam smakować

źródło: dietetykawpraktyce.blogspot.com

źródło: dietetykawpraktyce.blogspot.com

Niektórzy uważają, że jemy zdrowo. Pewnie ci, którzy jedzą naprawdę zdrowo, są innego zdania, ale przyglądając się temu, co ląduje na talerzach, a potem w żołądkach większości Polaków, nie jest z nami chyba tak źle. Zawsze zdrowe odżywianie kojarzyło mi się z masą wyrzeczeń, dietami. W naszym przypadku było zupełnie inaczej. Nie odmawialiśmy sobie wielu rzeczy, a jedynie zastępowaliśmy zdrowszą alternatywą. I – co ciekawe – odkryliśmy, że jest ona o wiele smaczniejsza.

Dzięki takiemu odżywianiu się od ponad 10 lat mam taką samą wagę (nie licząc ciąży) +/- 2 kg (mam świadomość tego, że sporą wagę odgrywa tu też genetyka). Kiedy Jaśkowy tata zaczął być „karmiony” przeze mnie, jego waga stopniowo spadała. Aż zmniejszyła się o całe 10 kg. Bez żadnych ćwiczeń (co akurat nie jest naszą chlubą), diet. A co najfajniejsze – mimo że mamy 28 i 31 lat, często przy zakupie alkoholu pytają nas o dowód osobisty. Nawet jak urodził się Jasiek i chodziliśmy z nim po różnych lekarzach, to kilkukrotnie słyszeliśmy zdania o tym, że jesteśmy młodymi rodzicami. Miłe jest jednak to wyprowadzanie ludzi z błędu.

Ale do rzeczy. Co zmieniliśmy?

1. Pieczywo pełnoziarniste zamiast pszennego

To nie musi być chleb wyłącznie z mąki razowej. Równie dobrze może być z mąki żytniej, pełnoziarnistej. Nie wiem, czy nadal do chleba dodawany jest syntetyczny karmel, ale obiło mi się o uszy, że został wycofany. Warto wybierać chleb na zakwasie, a nie na drożdżach. Skład chleba powinien ograniczać się do mąki, wody, zakwasu i soli. Odkąd zaczęliśmy jeść zdrowsze pieczywo, pszenne chleby smakują według nas jak papier.

2. Makarony i ryże z pełnego przemiału zamiast białych

I w tym przypadku po przestawieniu się na zdrowszy odpowiednik makaronu i ryżu, te, które jedliśmy wcześniej teraz zupełnie nam nie smakują. Są takie bez wyrazu, bez smaku. Ja jestem makaroniara, więc makaron jest najczęstszym składnikiem naszego obiadu. Ktoś mógłby powiedzieć, że ma dużo kalorii, inny, że gluten jest niezdrowy, ale do jedzenia makaronu chyba nic mnie nie zniechęci. Próbowałam kilkukrotnie makaronu razowego czy jaglanego, ale to nie to samo. Poza tym ich konsystencja jest dziwna. Są bardzo kleiste i szybko się rozpadają. Albo ja nie potrafię ich ugotować.

3. Zaprzyjaźniliśmy się z kaszami

I ciągle odkrywamy nowe. Osobiście wolę kasze od ryżu. Bardzo lubię pęczak lub kaszę gryczaną nieprażoną. Jeżeli jeszcze nie jedliście, koniecznie spróbujcie.

4. Zrezygnowaliśmy z cukru

Można powiedzieć, że całkowicie. Nie mamy w domu białego cukru. Kupujemy cukier trzcinowy, który mamy w razie potrzeby dla słodzących gości. Wystarcza nam taki cukier na bardzo długo – w zależności od ilości wizyt. Sama nie piekę żadnych ciast, bo nigdy nie byliśmy fanami słodkich wypieków. Jak ktoś nas poczęstuje, to zjemy. Ale jak już dostajemy od kogoś większy kawał ciasta do domu, to niestety zazwyczaj ląduje w koszu.

5. Znacznie ograniczyliśmy spożycie soli

Czasami trochę soli potrzeba (np., żeby posolić wodę na makaron ;)), ale używamy jej bardzo mało. Wiele osób mogłoby stwierdzić, że moje potrawy są niedosolone, ale odkąd ograniczyliśmy sól, zaczęły nam one zupełnie inaczej smakować. Teraz dopiero czujemy właściwiy smak potraw. Jak jemy gdzieś poza domem, to często przez resztę dnia ciągle chce nam się pić – tak bardzo przesalane są potrawy.

6. Odstawiliśmy słodzone, gazowane napoje na rzecz wody i tłoczonych/wyciskanych soków

Dopóki używaliśmy cukru, nie mieliśmy świadomości, ile tego świństwa jest ładowane do napojów. Nie czuło się tego. Teraz, gdy wezmę do ust słodzoną Colę albo Spritę, w przełyku robi mi się jakaś taka dziwna gula – podobne uczucie miałam pijąc glukozę na badaniach ciążowych. Czy wiecie, że w 2 litrach Coca-Coli jest 212 gram cukru? To 1/5 paczki cukru! Na szczęście nigdy nie piliśmy słodkich syropów, które rozrabia się z wodą (od zawsze smakowały mi chemią), więc nie musieliśmy z nich rezygnować. Przez długi czas piliśmy soki 100%, ale robione z koncentratów. Od kilku miesięcy pijemy soki tłoczone, wyciskane, sprzedawane w specjalnych kartonach z kranikiem, dzięki którym zachowują świeżość do 14 dni po otwarciu.

źródło: blog.ruszamysie.pl

7. Zamiast śmietany – jogurt naturalny

Na począku wydawało mi się, że to nie wypali – np. w przypadku zabielenia zupy pomidorowej (której jestem fanką). Jednak po kilku podejściach (metodą prób i błędów), nauczyłam się zabielać zupy jogurtem naturalnym i nic się nie waży. Tak samo czasami dodaję jogurty do sosów. Z jogurtów naturalnych robię też Jaśkowi jogurty z owocami (nie podaję mu słodzonych gotowców – o czym pisałam we wpisie Szybkie i całkiem zdrowe śniadanie). Teraz jestem na etapie próbowania mlek roślinnych. Mleka krowiego i tak nie piję, bo nie lubię (czasami dodawałam do koktajlów owocowych).

8. Przestaliśmy kupować dania gotowe

Za czasów studenckich obiad składał się zazwyczaj z makaronu i jakiegoś gotowego sosu ze słoika (to i tak lepiej niż z torebki). Co prawda czasami można znaleźć sos słoikowy z całkiem przyzwoitym składem, ale odkąd sami zaczęliśmy robić sosy, nie używając do tego półproduktów, stwierdziliśmy, że smakują o niebo lepiej od gotowców.

9. Pozbyliśmy się kostek rosołowych, fixów, sosów i kisielów z torebek oraz całego tego świństwa

I w tym przypadku również sprawdziło się to, że bez tych „polepszaczy” smakuje lepiej – jak po pewnym czasie od rozpoczęcia detoksu fixowego chciałam któregoś razu dodać do potrawy jakiś z fixów albo do zupy kostkę rosołową, to zepsuły mi cały smak potrawy. Zastępujemy te przyprawy głównie ziołami. Można również kupić kostki rosołowe ekologiczne, które w swoim składzie mają wyłacznie zioła i sól morską. Z tymi ziołami też uważajcie. Jakiś czas temu chciałam kupić w Tesco curry w proszku. Dwie wiodące firmy (Prymat i Kamis) na pierwszym miejscu w składzie (co znaczy, że tego składnika jest w produkcie najwięcej) miały sól. Przyzwoity skład miało jedynie curry wyprodukowane dla Tesco – to najtańsze.

10. To, co uda nam się kupić/dostać ze sprawdzonego źródła, bierzemy ze sprawdzonego źródła

Dlatego też jajka bierzemy od sąsiadki, czosnek od mojego dziadka, który mieszka w środku lasu, warzywa i owoce od tych osób, które w danym czasie mają je świeże. Planuję też wreszcie zająć się przetworami. W tym roku muszę uzbroić się w spory zapas pomidorów, bo sosy i zupy pomidorowe goszczą na naszym stole bardzo często.

11. Nie jemy tłustego mięsa

Z tym akurat nie było absolutnie żadnego problemu. Ja nigdy nie jadałam takiego mięsa. Gdy mój mąż zaczął się ze mną spotykać, byłam wegetarianką. Teraz jest wdzięczny za to, że jakiekolwiek mięso ląduje na jego talerzu. Jemy głównie ryby, drób i sporadycznie jakieś chude czerwone mięso lub dziczyznę.

12. Czytamy etykiety

Kiedyś nie czytaliśmy. Teraz sprawdzamy każdy nowy produkt, którego wcześniej nie jedliśmy.

Czy nie podjadamy czasami czipsów po kolacji? Pewnie, że podjadamy. Czy nie zajeżdżamy do fastfoodów? Pewnie, że zajeżdżamy, ale tylko wtedy, kiedy nie ma z nami Jaśka. Nie odmawiamy sobie jedzenia. Czasami mamy ochotę na jakiegoś burgera czy pizzę z pizzerii. I co z tego, że potem przez pół dnia pijemy wodę, bo tak nas suszy po tym przesoleniu. 🙂 Ale zdarza się to sporadycznie, bo odkąd zmieniliśmy nasze przyzwyczajenia żywieniowe, produkty, z których zrezygnowaliśmy, po prostu przestały nam smakować.

O autorze

Cześć, jestem Wiola i jestem matką wariatką. Matką dwóch małych wariatów, autorką książki dla dzieci (od której dzieci nie uciekają), neurologopedą. Codziennie nadzoruję domowym cyrkiem, animuję rodzinną rzeczywistość, a w międzyczasie bloguję i próbuję się wyspać. Na blogu pokazuję, co warto kupić, gdzie warto wybrać się z dzieckiem (i bez dziecka). Czasem też trochę się wymądrzam. Rozgośćcie się. Kawy, herbaty, wina?

20 komentarzy

  • marta
    24 czerwca 2014 at 21:48

    te tloczone na zimno maja wieksza wartosc.ale nadaja sie raczej do potraw zimnch salatki, etc..w kazdym razie nie do smazenia i pieczenia.dobry producent powinien na etykiecie poinformowac jaki to olej.rzepakowy wystepuje w wersji „na zimno i na goraco”;)lniany raczej na zimno.ale dziecko nie je super goracych potraw, wiec smialo mozna dodac do zupki np.

    Odpowiedz
  • marta
    24 czerwca 2014 at 21:37

    dobrej jakosci rzepakowy- ma duzo kwasow omega 3 i lniany- mega zdrowy- szczegolnie gdy maly bobik intensywnie rosnie.- ..ja podaje mojej Marysi do obiadkow ..a ma 7 miesiecy, wiec oleje mozna wprowadzac bardzo wczesnie.wg mnie to sa najzdrowsze oleje…i jeszcze arganowy- ale ten to raczej kosmetycznie.ja np.smaruje tym olejem mala po kapieli..mysle , ze jak dziecko nie jest alergikiem to kazdy olej tak naprawde jest dobry.tylko dobrej jakosci,i trzeba zwrocic uwage na rodzaj tloczenia…

    Odpowiedz
  • marta
    24 czerwca 2014 at 21:10

    nom, wreszcie ktos;)stosuje te same zasady zywieniowe..i wszystkie wyniki wzorowe;)a coreczka- zdrowa jak ryb bo tez je jak mamusia;);) a,dodalabym do tego jeszcze zdrowe oleje;)

    no i tez polecam blog http://smakoterapia.blogspot.nl/

    Odpowiedz
    • Wiola
      24 czerwca 2014 at 21:15

      No właśnie z olejów jestem noga. Możesz mi przeprowadzić skrócony kurs? 🙂 Nigdy nie wiem, co do czego i od kiedy dziecku można podawać różne rodzaje.

      Odpowiedz
  • pierożek
    16 czerwca 2014 at 14:58

    jecie produkty bez E? co o nich sądzicie? chodzi mi szczegolnie o wedliny i kabanosy

    Odpowiedz
  • Doula Edith
    7 czerwca 2014 at 20:06

    Wiolu, a może podzielisz sie przepisami na Twoje sprawdzone sosy do makaronu? Będę bardzo wdzięczna 🙂

    Odpowiedz
    • Wiola
      7 czerwca 2014 at 20:48

      Postaram się kiedyś coś wrzucić.

      Odpowiedz
  • Emila
    6 czerwca 2014 at 23:00

    To może ja… nie ośmieliłabym napisać, że zdrowo się odżywiam- może jedynie zdrowiej:)wszystko powyższe, o czym pisałaś stosuję, no może za wyjątkiem całkowitego odstawienia od cukru bo jestem kawopijcą strasznym i posłodzić muszę:)
    Córka niejadkiem była ogromnym i skoro jadła malusio starałam się aby było to zdrowe chociaż i tym sposobem mamy parę nawyków na plus. Olej kokosowy ( polecam firmy efavit- cudownie pachnie)do smażenia np placuszków na słodko ( słodzę wtedy syropem daktylowym) lub jako dodatek do owsianki. Nadaje się też do smażenia innych rzeczy ale ja nie jadam mięsa smażonego , a jedynie pieczone lub duszone. Olej kokosowy jest też fajnym kosmetykiem.
    Na śniadanie jemy zazwyczaj owsiankę ( przemogłam się przy Hani). Fakt, że zrobienie jej zajmuje mi 15-20 minut ale za to znika w 5 ( w przeciwieństwie do np kanapki, którą młoda męczy 30 min:))Owsianka ma to do siebie, że mozna ją robić na wiele sposobów: z suszonymi owocami (figi, morele, śliwki, jagody goji, daktyle), z ziarnami, że swieżymi owocami dodanymi już do talerza( truskawki, borówki, banan ) lub gotowanymi ( jabłko, gruszka), z canamonem, karobem lub kakao, z mlekiem lub na wodzie, dodać inne płatki np. orkiszowe, jaglane, dosłodzić stevią lub jakimś zdrowym syropem- jak kto woli:)
    Nie używam białej mąki pszennej. Do naleśników i racuchów przeważnie sypie mąkę razową. Nie jadam tanich wędlin i serów (wolę nie zjeść w ogóle niż byle jakie). Nie jadam jajek ” trójek” ale mam to szczęście, że dostaję pewne jajka ze wsi.
    No i staram się jeść sporo jaglanki, chociaż nie jestem jej fanką. Hani przemycam gotowaną kaszę w koktajlach owocowych – nie jest wyczuwalna( polecam stronę http://smakoterapia.blogspot.com/), a sama jem do obiadu w normalnej postaci ( inne kasze też).
    Oczywiście lubię wino, pizzę, kawę kocham, dobrą czekoladą i porządnym deserem nie pogardzę ale jak nagrzeszę to w następny dzień bardziej się mobilizuję w stronę zdrowego:) a i mały sukces- Hanka uwielbia pestki dyni, słonecznika i kiszone ogórki jako przekąskę i zawsze wybierze to zamiast cukierka, ale żeby nie było zbyt fajnie to już powyższe niestety przegrywają w starciu z kinder jajkiem:(

    Odpowiedz
    • Wiola
      6 czerwca 2014 at 23:09

      Hehe, u nas jeszcze kinder jajka nie było. Raczej nie kupujemy Jaśkowi słodyczy. Jak już gdzieś je, to poza domem. W domu wystarczają mu suszone albo świeże owoce.
      Co do „nie ośmieliłabym się napisać, że zdrowo się odżywiam”, to wydaje mi się, że też tego nie napisałam. Niektórzy uważają, że jemy zdrowo. Ja tak nie sądzę. Na pewno jemy zdrowiej niż większość znanych nam osób, ale czy zdrowo? Chyba nie.
      Wypróbuję ten olej kokosowy. Owsiankę robisz na mleku czy wodzie? Jakoś nie mogę się do niej przekonać. Wydaje mi się, że na wodzie będzie bez smaku, a na mleku nie przełknę (ciepłe mleko – ble!).

      Odpowiedz
      • Emila
        6 czerwca 2014 at 23:24

        Jajko Hanka dostaję od „życzliwych ” gości i zasmakowała zanim spytał mnie ktoś o zdanie:)poźniej stwierdziłam, że raz na kiedyś od tego nie umrze i tak zostało.
        Ja właśnie nie uważam , że jemy jakoś specjalnie zdrowo- patrząc na „zdrowe blogi” to bardzo nam daleko bo zdrowe przeplatamy z mniej zdrowym.
        Olej bierz śmiało ( ale pytaj w sklepie o jakość bo olej olejowi nie równy- np jeden pięknie pachnie , a drugi w ogóle). Hania najbardziej lubi owsiankę na wodzie, tzn gotuję płatki owsiane z różnymi dodatkami. Hani ulubiona to: płatki owsiane ze świeżym jabłkiem, suszoną morelą ( drobno kroję)- to gotuję na wolnym ogniu, a reszta już bez gotowania-cynamon i odrobin oleju kokosowego ( do talerza) zamiast okraszania masełkiem .Metodą prób i błędów wyjdzie super, w końcu też odnajdziecie swój ulubiony smak:)Dodaj tyle dodatków ile chcesz, a na pewno nie będzie „smakowała wodą”. A na deser placuszki- mąka razowa+ troszkę jaglanej, jajko, jogurt, jakieś owoce np jagody, jabłko , banan to usmażone właśnie na oleju kokosowym i polane syropem daktylowym albo jakimś musem z miksowanych owoców. Pycha:)

        Odpowiedz
      • Robert Anacki
        7 czerwca 2014 at 10:38

        Dam Ci przepis na owsiankę opracowaną przez moją Magdę – przegięta jest, całe życie nie jadłem owsianki – ale ta rządzi i się przekonałem. Gotowana jest na świeżo tłoczonym soku jabłkowym / korzennym Rembrowskim – do kupienia w sklepach, do tego mleko migdałowe. Płatki owsiane z zarodkami – to gotujesz do odpowiedniej egzystencji, tak z pamięci lecąc jest tam na pewno kardamon, cynamon, suszony imbir i coś jeszcze, troszeczkę soli. Trzeba migdały pomoczyć, obrać i uprażyć na patelni, do tego świeżo utarte jabłko, olej kokosowy z pierwszego tłoczenia (ma jeszcze zapach kokosa), jabłko do środka, na to migdały i owoce – np. borówka pasuje super 🙂 A wygląda to jak na zdjęciu – kubki smakowe dostają szału. A no i do tego leci świeżo mielone siemię lniane – co pomaga w trawieniu – tak profilaktycznie przemycamy to sobie i młodemu.

        Odpowiedz
        • Wiola
          7 czerwca 2014 at 10:47

          Dzięki. Na pewno kiedyś wypróbuję. Wygląda smacznie. Co do trawienia, to ja z Jaśkiem mamy chyba aż za dobre. 😉

          Odpowiedz
  • Kaś Nerc
    6 czerwca 2014 at 22:30

    U nas zamiast kostek rosolowych jest lubczyk. A ten sok z kranikiem nigdy nie wytrzymal 14 dni (jest pycha)…niestety ja nie umiem zrezygnowac ze slodyczy:(

    Odpowiedz
    • Wiola
      6 czerwca 2014 at 23:11

      No właśnie nigdzie nie mogę znaleźć świeżego lubczyku.

      Odpowiedz
      • Kaś Nerc
        7 czerwca 2014 at 07:51

        Ja „tak czesto gotuje”,ze mam zawsze suszony.Chociaz ostatnio odkrylam tez mrozenie…:) p.s Ja staram sie miec w domu rozne ziola w doniczce (jest to dosc trudne,bo czesto wyjezdzam i nie ma kto podlewac),ale nie znosze grzebac w ziemi i kwiatki przesadza u nas Leonowy Tata. W tym pieknym ogrodzie moze sie znajdzie miejsce na jakas grzadke:)?

        Odpowiedz
        • Wiola
          7 czerwca 2014 at 07:59

          Z miejscem na pewno nie będzie problemu, gorzej z wolnym czasem i chęcią do grzebania w ziemi. 🙂

          Odpowiedz
          • Robert Anacki
            7 czerwca 2014 at 10:31

            Na ryneczku kupisz za niewielkie pieniążki lubczyk – choć straszliwie dominuje potrawę, można go zamrozić. Co do kostek rosołowych, można przygotować wywar warzywny / lub mięsny, zamrozić w kostki różnej wielkości i później stosować jako kostkę rosołową 😉

          • Wiola
            7 czerwca 2014 at 10:46

            Jak gdzieś spotkam, to kupię większość ilość, żeby zamrozić. Co do kostek rosołowych, to od jakiegoś czasu gotuję rosół na indyku i kawałku wołowiny, a potem zamrażam w kilku pojemnikach i stosuję jako bazę do zup.

  • Gocha Mo
    6 czerwca 2014 at 22:06

    Dobrze prawisz 🙂 Sporo punktów mam odhaczonych 😉 kostki rosołowej/ fix’ów i innego badziewia już długo nie używam. Za to przypraw i ziół mam tyle że się ledwo w szufladzie mieszczą 😉 Tu się kłania nasz cudowny Skworcu 😀

    Odpowiedz
    • Wiola
      6 czerwca 2014 at 23:11

      Oj, też mamy tego pełno. Choć i u Skworcu można znaleźć jakieś cuda z glutaminianem.

      Odpowiedz

Napisz odpowiedź